Witajcie w Nowym Jorku, czyli o „Pozłacanym wieku” Juliana Fellowesa

Czy „Pozłacany wiek” uznać można za godnego następcę „Downton Abbey”? Niestety, ale po obejrzeniu pierwszego sezonu uważam, że nie. Być może przemawia za mną nostalgia, ale sądzę, że bohaterowie „Downton Abbey” zostali o wiele lepiej skonstruowani i napisani. Można ich było lubić lub nie, ale na pewno nie brakowało im jednej cechy – byli po prostu ciekawsi (nawet nieszczęśni państwo Batesowie 😉 ), a niektóre z wątków z ich udziałem potrafiły wryć się głęboko w pamięć. W moim przypadku była to zwłaszcza postać Sybil, jej pielęgniarska służba na froncie I wojny światowej, nawiązanie wówczas nici porozumienia z Thomasem (co było przecież niezwykłe z tego względu, że w „normalnych” warunkach ona była panienką z bogatego domu, a on należał do pracującej dla jej rodziny służby), a następnie związek z Tomem Bransonem i gwałtowna śmierć w wyniku porodu. No i oczywiście niezastąpiona Maggie Smith w roli seniorki rodu, czyli Violet Crawley. Jej postać niemalże sięgnęła memicznych wyżyn Internetu. Tymczasem zdecydowana większość bohaterów „Pozłacanego wieku” jest zwyczajnie… nijaka i nieciekawa. Tak naprawdę w całym serialu błyszczą tylko Christine Baranski w roli snobistycznej i zgryźliwej ciotki Agnes van Rhijn (choć wyraźnie widać tu dążenie twórców do wykreowania postaci podobnej do Violet Crowley) oraz Carrie Coon jako autorytarna (zwłaszcza względem córki) i desperacko starająca się dołączyć do nowojorskiej socjety Bertha Russell. No, może radę daje jeszcze Blake Ritson w roli wyrachowanego Oscara van Rhijn – aktora tego kojarzę między innymi z „Demonów da Vinci” i „Świata bez końca”, w obu tych serialach zdecydowanie się wyróżniał (a jako Riario w „Demonach da Vinci” był wprost fantastyczny). Pozostali bohaterowie są niestety okropnie mdli, na czele z ciotką Adą (Cynthia Nixon, znana oczywiście z „Seksu w Wielkim Mieście”) i młodą Marian. W przypadku tej drugiej, wątek jej relacji z panem Raikesem spowodował jedną z największych ziewanic w moim popkulturowym życiu. Julian, serio, stać Cię na wymyślenie czegoś ciekawszego i lepiej napisanego, niż historia głupiutkiego dziewczęcia bez grosza, które daje się omamić misiowatemu facetowi bez choćby krzty charyzmy. Tak naprawdę ciekawsza od wątku Marian była historia Peggy i pokazanie poprzez tę bohaterkę sytuacji Afroamerykanów w Nowym Jorku końca XIX wieku.

Na zdecydowany plus „Pozłacanego wieku” idą oczywiście kostiumy i cała scenografia. Twórcy serialu postanowili zrobić go w 100% „na bogato” i bardzo dobrze, bo przecież o to właśnie chodzi – w końcu opowiadamy tutaj o okresie istotnych przemian gospodarczych i narodzin/upadku wielkich fortun. Bardzo dobrze oddano też ogólny kontekst społeczno-kulturowy epoki. Szkoda tylko, że jednostkowe postacie takie nieciekawe i w niektórych przypadkach dość płaskie. Dam jednak serialowi szansę, być może wraz z 2 sezonem nastąpi jakaś poprawa.

Dodaj komentarz